Ich klienci figurują na liście największych
nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Media już dawno wydały
skazujący wyroki. Dla dobrego prawnika nie ma to jednak znaczenia.
Heinrich Boere mówi otwarcie: tak, zabiłem ich. Ten 88-letni starzec, dziś często
poruszający się w wózku inwalidzkim, w 1944 r. był członkiem
komanda SS „Srebrna Jodła”, które w ramach akcji odwetowych
mordowało holenderskich cywilów. Na liście nieosądzonych
nazistowskich zbrodniarzy wojennych, opracowanej przez Centrum
im. Szymona Wiesenthala w Jerozolimie, Boere figuruje na
szóstym miejscu. Jesienią w Akwizgranie w zachodnich Niemczech
ruszył jego proces, a w najbliższych tygodniach spodziewany
jest wyrok. Ale choć oskarżony przyznał przed sądem, że własnoręcznie
zastrzelił trzy osoby, jego adwokaci robią wszystko, by Boere
nie został skazany.
Niemcy, przez lata krytykowane za
opieszałość w tropieniu nazistowskich zbrodniarzy wojennych,
ostatnio starają się nadrobić zaległości. Tylko od kwietnia
2008 do marca 2009 r. za Odrą ruszyły 43 nowe śledztwa. Przed
sądem stają kolejni dawni oprawcy, którzy dziś mają około
90 lat. Kim są adwokaci, którzy podejmują się ich reprezentowania?
– Są dwa typy prawników broniących nazistowskich zbrodniarzy
wojennych. Jedni identyfikują się z ich ideologią, drudzy
szukają łatwych pieniędzy i rozgłosu – mówi „Newsweekowi”
dr Efraim Zuroff, tropiciel nazistów z Centrum Wiesenthala
w Jerozolimie.
Gordon Christiansen, adwokat Heinricha
Boere, sprawia wrażenie fachowca, który bez emocji poprowadzi
najbardziej kontrowersyjną sprawę. Koszula zapięta na ostatni
guzik i obowiązkowo krawat. – Dobry obrońca powinien zachować
pewien dystans wobec swojego klienta, dbając oczywiście o
jego interesy. Nie trzeba identyfikować się z jego celami
i motywami działania – mówi „Newsweekowi”. Christiansen od
ponad piętnastu lat broni ludzi oskarżonych o zabójstwa.
– Dobrze przemyślałem decyzję o reprezentowaniu pana Boere
– wyznaje. – Reakcja moich kolegów, którzy zajmują się prawem
karnym, była pozytywna. Ciekawiło ich, jak potoczy się ta
sprawa – mówi.
Christiansen i Matthias Rahmlow, drugi
z adwokatów Boerego, wykorzystają każdy kruczek prawny, żeby
ratować swojego klienta. Już pierwszego dnia procesu domagali
się wyłączenia z rozprawy prokuratora Ulricha Maaßa. Zarzucili
mu, że będzie dążył do wyroku skazującego za wszelką cenę,
i twierdzili, że przekazał dziennikarzom poufne informacje.
Później chcieli zatrzymać postępowanie, powołując się na
ratyfikowany niedawno przez kraje Unii Europejskiej traktat
lizboński. Zawarta w nim karta praw podstawowych przewiduje,
że nikt nie może być ponownie sądzony za ten sam czyn, niezależnie
od tego, czy wyrok wykonano. Tymczasem krótko po wojnie Boere
został już zaocznie skazany na śmierć przez sąd w Holandii.
SĄDOWA ODYSEJA
Wyrok śmierci zapadł w przeszłości
także w głośnej sprawie Johna Demianiuka. Urodzony na Ukrainie
Demianiuk, numer jeden na liście Centrum Wiesenthala, służył
w Armii Czerwonej i w 1942 r. dostał się do niemieckiej niewoli.
Miał się tam dać zwerbować oficerom SS i służyć potem jako
nadzorca w nazistowskich obozach. Prokuratura zarzuca mu,
że jako strażnik w obozie zagłady w Sobiborze był współodpowiedzialny
za śmierć co najmniej 27900 ludzi. Na śmierć skazał go w
1986 r. sąd w Izraelu. Ale w 1993 r. tamtejszy sąd najwyższy
anulował wyrok. Niemcy zapewniają, że zgromadzili mocniejsze
dowody i pod koniec ubiegłego roku przed Sądem Krajowym w
Monachium ruszył nowy proces Demianiuka.
Ukraińca ma obciążać legitymacja służbowa
SS z 1942 r. – To fałszywka z piwnic KGB – twierdzi jednak
dr Ulrich Busch, jego adwokat. Oskarżony utrzymuje, że nigdy
nie służył w Sobiborze. – Dla mnie Demianiuk to jeniec wojenny,
który w niewoli miał być zgładzony przez Wehrmacht i SS,
tak jak ponad trzy miliony jego kolegów – mówi „Newsweekowi”
Busch. Obrońcą w sprawach karnych jest od 35 lat. Od zawsze
zajmowały go ciężkie przestępstwa.
– Sprawę Demianiuka śledziłem już
od 1986 roku, gdy Amerykanie wydali go Izraelowi i zawsze
uważałem go za niewinną ofiarę Niemców – tłumaczy Busch.
– Przejąłem tę sprawę z radością i bez wahania – deklaruje.
Busch to typ adwokata zaangażowanego, zupełne przeciwieństwo
Christiansena. – Niemiecka media już sto razy skazały i straciły
mojego klienta. Ma to odwrócić uwagę od winy Niemców i z
ofiar innych narodowości uczynić usłużnych pomocników nazistów
– przekonuje.
– Czekając przed salą sądową, natknąłem
się na jego żonę. Jest z pochodzenia Ukrainką
i twierdzi,
że jej rodacy tacy jak Demianiuk nie mieli nic wspólnego
z Holocaustem.
O Żydach mówiła w sposób graniczący z antysemityzmem
– opowiada Zuroff. Sam Busch w trakcie procesu kilka razy
wywołał oburzenie. – Czy ma pan wrażenie, że żydowska policja
była gorsza niż SS? – pytał jednego ze świadków. Niemieckie
gazety pisały o skandalu. Ale adwokat szybko zdobywał rozgłos.
TEATR NA SALI ROZPRAW
Sam Demianiuk na sali sądowej nie
powiedział jeszcze ani słowa. Na rozprawach pojawia się w
wózku inwalidzkim lub nawet w łóżku. Z zamkniętymi oczami
lub tępo wbitym gdzieś wzrokiem bardziej przypomina roślinę
niż człowieka. Krytycy twierdzą, że to sprytna gra, bo jeszcze
krótko przed zatrzymaniem Demianiuk sam prowadził samochód.
Ale Ulrich Busch mówi co innego. – Demianiuk to schorowany
stary człowiek. Pozbawienie go wolności to pogwałcenie ludzkiej
godności – dowodzi.
– To nieodpowiedzialne, by wystawić
90-letniego człowieka na mordęgę długiego procesu. Wydarzenia,
które są przedmiotem rozprawy, powinny zostać wyjaśnione
przez historyków, a nie przez prawników – mówił w podobnym
tonie Christian Stünkel, obrońca we wcześniejszym procesie
Josefa Scheungrabera.
Ten emerytowany stolarz z Ottobrunn
pod Monachium w swojej miejscowości cieszył się dużym szacunkiem.
Przez ponad 20 lat zasiadał w radzie gminy, dostał „medal
obywatelski” i był honorowym komendantem tamtejszej straży
pożarnej. W czasie wojny urządził jednak masakrę włoskich
cywilów. W czerwcu 1944 r. jako dowódca kompanii Wehrmachtu
w toskańskiej wsi Falzano miał zlecić akcję odwetową za zabicie
przez partyzantów dwóch niemieckich żołnierzy.
W sierpniu ubiegłego roku sąd w Monachium
ogłosił wyrok: dożywocie. Bliscy zamordowanych rzucili się
sobie w ramiona.– To skandaliczny wyrok – komentował tymczasem
dr Klaus Goebel, jeden z obrońców Scheungrabera. Grupkę ludzi,
którzy zebrali się przed budynkiem sądu przy Nymphenburger
Straße, by przypomnieć o zbrodniach Wehrmachtu, nazwał „demonstrantami
przeżartymi nienawiścią”.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
Dla Goebela, rocznik 1936, procesy
z III Rzeszą w tle to nie pierwszyzna. Reprezentował już
negującego Holocaust brytyjskiego historyka Davida Irvinga
i Antona Mallotha, strażnika SS w gestapowskim więzieniu
Theresienstadt. Niemiecka prasa przypisuje Goebelowi związki
z organizacją „Cicha Pomoc dla Jeńców Wojennych i Internowanych”.
Stowarzyszenie, do którego należy m.in. Gudrun Burwitz, córka
szefa SS Heinricha Himmlera, już nieraz wspomagało materialnie
i prawnie nazistowskich zbrodniarzy.
Łatkę „adwokata nazistów” ma też Christian
Stünkel. Nieraz bronił już neonazistów, m.in. w sprawach
o pobicie czy podpalenie domu azylantów. Ale reprezentował
także morderców czy osoby oskarżone o seksualne wykorzystywanie
dzieci. – Co roku doradzam setkom klientów. Skrajna prawica
to tylko ułamek – broni się. Mówi „Newsweekowi”, że proces
Scheungrabera nie ma nic wspólnego z jego przekonaniami politycznymi.
Te – jak zapewnia – są liberalno-konserwatywne.
W ubiegłym roku Stünkel kandydował
z ramienia liberałów do rady miejskiej Jeny. Dostał… 56 głosów,
a partia Zielonych nie zostawiła na nim suchej nitki, oskarżając
go o nazistowskie sympatie. – Jeśli ktoś wybiera karierę
w polityce, to musi się z tym liczyć – mówi berliński mecenas
Stefan Hambura. Sam jednak nie potępia kolegów po fachu.
– Adwokaci biorą różne sprawy. Jesteśmy jak ksiądz, który
każdego przyjmie na spowiedzi.
newsweek.pl
|