March 1, 2010 newsweek.pl
Adwokaci diabłów
Filip Gańczak

Ich klienci figurują na liście największych nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Media już dawno wydały skazujący wyroki. Dla dobrego prawnika nie ma to jednak znaczenia.

Heinrich Boere mówi otwarcie: tak, zabiłem ich. Ten 88-letni starzec, dziś często poruszający się w wózku inwalidzkim, w 1944 r. był członkiem komanda SS „Srebrna Jodła”, które w ramach akcji odwetowych mordowało holenderskich cywilów. Na liście nieosądzonych nazistowskich zbrodniarzy wojennych, opracowanej przez Centrum im. Szymona Wiesenthala w Jerozolimie, Boere figuruje na szóstym miejscu. Jesienią w Akwizgranie w zachodnich Niemczech ruszył jego proces, a w najbliższych tygodniach spodziewany jest wyrok. Ale choć oskarżony przyznał przed sądem, że własnoręcznie zastrzelił trzy osoby, jego adwokaci robią wszystko, by Boere nie został skazany.

Niemcy, przez lata krytykowane za opieszałość w tropieniu nazistowskich zbrodniarzy wojennych, ostatnio starają się nadrobić zaległości. Tylko od kwietnia 2008 do marca 2009 r. za Odrą ruszyły 43 nowe śledztwa. Przed sądem stają kolejni dawni oprawcy, którzy dziś mają około 90 lat. Kim są adwokaci, którzy podejmują się ich reprezentowania? – Są dwa typy prawników broniących nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Jedni identyfikują się z ich ideologią, drudzy szukają łatwych pieniędzy i rozgłosu – mówi „Newsweekowi” dr Efraim Zuroff, tropiciel nazistów z Centrum Wiesenthala w Jerozolimie.

Gordon Christiansen, adwokat Heinricha Boere, sprawia wrażenie fachowca, który bez emocji poprowadzi najbardziej kontrowersyjną sprawę. Koszula zapięta na ostatni guzik i obowiązkowo krawat. – Dobry obrońca powinien zachować pewien dystans wobec swojego klienta, dbając oczywiście o jego interesy. Nie trzeba identyfikować się z jego celami i motywami działania – mówi „Newsweekowi”. Christiansen od ponad piętnastu lat broni ludzi oskarżonych o zabójstwa. – Dobrze przemyślałem decyzję o reprezentowaniu pana Boere – wyznaje. – Reakcja moich kolegów, którzy zajmują się prawem karnym, była pozytywna. Ciekawiło ich, jak potoczy się ta sprawa – mówi.

Christiansen i Matthias Rahmlow, drugi z adwokatów Boerego, wykorzystają każdy kruczek prawny, żeby ratować swojego klienta. Już pierwszego dnia procesu domagali się wyłączenia z rozprawy prokuratora Ulricha Maaßa. Zarzucili mu, że będzie dążył do wyroku skazującego za wszelką cenę, i twierdzili, że przekazał dziennikarzom poufne informacje. Później chcieli zatrzymać postępowanie, powołując się na ratyfikowany niedawno przez kraje Unii Europejskiej traktat lizboński. Zawarta w nim karta praw podstawowych przewiduje, że nikt nie może być ponownie sądzony za ten sam czyn, niezależnie od tego, czy wyrok wykonano. Tymczasem krótko po wojnie Boere został już zaocznie skazany na śmierć przez sąd w Holandii.

SĄDOWA ODYSEJA

Wyrok śmierci zapadł w przeszłości także w głośnej sprawie Johna Demianiuka. Urodzony na Ukrainie Demianiuk, numer jeden na liście Centrum Wiesenthala, służył w Armii Czerwonej i w 1942 r. dostał się do niemieckiej niewoli. Miał się tam dać zwerbować oficerom SS i służyć potem jako nadzorca w nazistowskich obozach. Prokuratura zarzuca mu, że jako strażnik w obozie zagłady w Sobiborze był współodpowiedzialny za śmierć co najmniej 27900 ludzi. Na śmierć skazał go w 1986 r. sąd w Izraelu. Ale w 1993 r. tamtejszy sąd najwyższy anulował wyrok. Niemcy zapewniają, że zgromadzili mocniejsze dowody i pod koniec ubiegłego roku przed Sądem Krajowym w Monachium ruszył nowy proces Demianiuka.

Ukraińca ma obciążać legitymacja służbowa SS z 1942 r. – To fałszywka z piwnic KGB – twierdzi jednak dr Ulrich Busch, jego adwokat. Oskarżony utrzymuje, że nigdy nie służył w Sobiborze. – Dla mnie Demianiuk to jeniec wojenny, który w niewoli miał być zgładzony przez Wehrmacht i SS, tak jak ponad trzy miliony jego kolegów – mówi „Newsweekowi” Busch. Obrońcą w sprawach karnych jest od 35 lat. Od zawsze zajmowały go ciężkie przestępstwa.

– Sprawę Demianiuka śledziłem już od 1986 roku, gdy Amerykanie wydali go Izraelowi i zawsze uważałem go za niewinną ofiarę Niemców – tłumaczy Busch. – Przejąłem tę sprawę z radością i bez wahania – deklaruje. Busch to typ adwokata zaangażowanego, zupełne przeciwieństwo Christiansena. – Niemiecka media już sto razy skazały i straciły mojego klienta. Ma to odwrócić uwagę od winy Niemców i z ofiar innych narodowości uczynić usłużnych pomocników nazistów – przekonuje.

– Czekając przed salą sądową, natknąłem się na jego żonę. Jest z pochodzenia Ukrainką
 i twierdzi, że jej rodacy tacy jak Demianiuk nie mieli nic wspólnego z Holocaustem.
 O Żydach mówiła w sposób graniczący z antysemityzmem – opowiada Zuroff. Sam Busch w trakcie procesu kilka razy wywołał oburzenie. – Czy ma pan wrażenie, że żydowska policja była gorsza niż SS? – pytał jednego ze świadków. Niemieckie gazety pisały o skandalu. Ale adwokat szybko zdobywał rozgłos.

TEATR NA SALI ROZPRAW

Sam Demianiuk na sali sądowej nie powiedział jeszcze ani słowa. Na rozprawach pojawia się w wózku inwalidzkim lub nawet w łóżku. Z zamkniętymi oczami lub tępo wbitym gdzieś wzrokiem bardziej przypomina roślinę niż człowieka. Krytycy twierdzą, że to sprytna gra, bo jeszcze krótko przed zatrzymaniem Demianiuk sam prowadził samochód. Ale Ulrich Busch mówi co innego. – Demianiuk to schorowany stary człowiek. Pozbawienie go wolności to pogwałcenie ludzkiej godności – dowodzi.

– To nieodpowiedzialne, by wystawić 90-letniego człowieka na mordęgę długiego procesu. Wydarzenia, które są przedmiotem rozprawy, powinny zostać wyjaśnione przez historyków, a nie przez prawników – mówił w podobnym tonie Christian Stünkel, obrońca we wcześniejszym procesie Josefa Scheungrabera.

Ten emerytowany stolarz z Ottobrunn pod Monachium w swojej miejscowości cieszył się dużym szacunkiem. Przez ponad 20 lat zasiadał w radzie gminy, dostał „medal obywatelski” i był honorowym komendantem tamtejszej straży pożarnej. W czasie wojny urządził jednak masakrę włoskich cywilów. W czerwcu 1944 r. jako dowódca kompanii Wehrmachtu w toskańskiej wsi Falzano miał zlecić akcję odwetową za zabicie przez partyzantów dwóch niemieckich żołnierzy.

W sierpniu ubiegłego roku sąd w Monachium ogłosił wyrok: dożywocie. Bliscy zamordowanych rzucili się sobie w ramiona.– To skandaliczny wyrok – komentował tymczasem dr Klaus Goebel, jeden z obrońców Scheungrabera. Grupkę ludzi, którzy zebrali się przed budynkiem sądu przy Nymphenburger Straße, by przypomnieć o zbrodniach Wehrmachtu, nazwał „demonstrantami przeżartymi nienawiścią”.

NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI

Dla Goebela, rocznik 1936, procesy z III Rzeszą w tle to nie pierwszyzna. Reprezentował już negującego Holocaust brytyjskiego historyka Davida Irvinga i Antona Mallotha, strażnika SS w gestapowskim więzieniu Theresienstadt. Niemiecka prasa przypisuje Goebelowi związki z organizacją „Cicha Pomoc dla Jeńców Wojennych i Internowanych”. Stowarzyszenie, do którego należy m.in. Gudrun Burwitz, córka szefa SS Heinricha Himmlera, już nieraz wspomagało materialnie i prawnie nazistowskich zbrodniarzy.

Łatkę „adwokata nazistów” ma też Christian Stünkel. Nieraz bronił już neonazistów, m.in. w sprawach o pobicie czy podpalenie domu azylantów. Ale reprezentował także morderców czy osoby oskarżone o seksualne wykorzystywanie dzieci. – Co roku doradzam setkom klientów. Skrajna prawica to tylko ułamek – broni się. Mówi „Newsweekowi”, że proces Scheungrabera nie ma nic wspólnego z jego przekonaniami politycznymi. Te – jak zapewnia – są liberalno-konserwatywne.

W ubiegłym roku Stünkel kandydował z ramienia liberałów do rady miejskiej Jeny. Dostał… 56 głosów, a partia Zielonych nie zostawiła na nim suchej nitki, oskarżając go o nazistowskie sympatie. – Jeśli ktoś wybiera karierę w polityce, to musi się z tym liczyć – mówi berliński mecenas Stefan Hambura. Sam jednak nie potępia kolegów po fachu. – Adwokaci biorą różne sprawy. Jesteśmy jak ksiądz, który każdego przyjmie na spowiedzi.

newsweek.pl