28 czerwca 2010 16:38 newsweek.pl
Zawód: Łowca nazistów
Filip Gańczak

W jednej trzeciej jestem historykiem, w jednej trzeciej prywatnym detektywem, a w jednej trzeciej dyplomatą – mówi o sobie Efraim Zuroff, słynny łowca nazistów. W Polsce ukazała się właśnie jego książka.

Biuro Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie mieści się na pierwszym piętrze skromnej kamienicy przy Mendele Street. Trafiłem tam z trudem, bo na zewnątrz nie ma żadnego szyldu. Wnętrze też nie robi szczególnego wrażenia. Ot, rzędy książek i mnóstwo segregatorów. „Armia łowców nazistów, o której opowiadają nieprawdopodobne historie, jest w rzeczywistości garstką osób zbierających informacje w kilku krajach. Przez większość czasu działałem samotnie” – wyjaśnia dr Efraim Zuroff, dyrektor biura.

Zuroff wita mnie energicznym uściskiem dłoni. Ma 61 lat i połowę życia poświęcił na tropienie hitlerowskich zbrodniarzy. Przekopuje archiwa, sprawdza książki telefoniczne i internet, dociera do świadków ludobójstwa. Znalazł prawie trzy tysiące podejrzanych w 22 krajach. 16 czerwca ukazała się w Polsce jego książka „Łowca nazistów”. To fascynująca lektura, którą czyta się tak, jakby wyszła spod pióra dziennikarza, a nie historyka.

„Jako dziecko nigdy nie wyobrażałem sobie, że zostanę łowcą nazistów” – wspomina Zuroff. Część rodziny ze strony matki w czasie wojny została wymordowana na Litwie, ale w domu mało mówiło się o Holokauście. Zuroff dorastał w Nowym Jorku. Jego bliscy osiedlili się w Ameryce na początku XX wieku. Dziadek i ojciec byli rabinami, ale on ani myślał pójść w ich ślady. „Od studiowania Talmudu wolałem historię” – wyznaje. Poszedł na studia na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie i jako specjalizację wybrał historię Zagłady. Pierwszym jego pracodawcą było jerozolimskie Muzeum Holokaustu Jad Waszem. Praca naukowa nie była jednak tym, o czym marzył. W 1978 roku dostał propozycję objęcia kierownictwa Centrum Szymona Wiesenthala w Los Angeles, a potem w Jerozolimie. Nie zastanawiał się długo.

Wiesenthal był już wtedy znaną postacią. Przeszedł przez dwanaście obozów koncentracyjnych. Po wojnie nie wrócił do zawodu architekta, lecz stał się pierwszym łowcą nazistów, gromadząc informacje na temat ich zbrodni i miejsc pobytu. To on – już w 1953 r. – jako pierwszy ustalił, że w Argentynie ukrywa się „architekt Holokaustu” Adolf Eichmann. W Brazylii namierzył z kolei Franza Stangla, komendanta obozu w Treblince. – Ci, którzy zapominają o ofiarach wczorajszych, otwierają drogę dla jutrzejszych – mawiał zmarły pięć lat temu Wiesenthal. Zuroff szybko uczynił tę dewizę swoją własną. Powtarza ją w swoich raportach, podczas konferencji prasowych i w trakcie spotkań z prezydentami i ministrami sprawiedliwości. Mobilizuje rządy, by przynajmniej częściowo nadrobiły zaległości w ściganiu nazistów.

W 1946 r. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze skazał na śmierć dwunastu czołowych nazistowskich dygnitarzy. Rok później po procesie w Polsce powieszony został Rudolf Höß, komendant obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Ale sprawiedliwość dosięgła tylko nielicznych zbrodniarzy. W okresie zimnej wojny pościg za ludźmi Hitlera przestał być sprawą priorytetową. Tygodnik „Der Spiegel” ocenia tymczasem, że tylko w Holokaust zaangażowanych było 400 tys. Niemców, Austriaków i kolaborantów. „Podczas II wojny światowej ludzie dotąd nieposzlakowani zmieniali się w morderców, by potem, po zakończeniu konfliktu, znowu stać się zwykłymi, szanowanymi obywatelami” – pisze Zuroff.

Wysocy funkcjonariusze III Rzeszy uciekli na ogół do Ameryki Południowej, gdzie zaczęli nowe życie pod przybranym nazwiskiem. W USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii czy Australii osiedlali się zwykle niżsi rangą „pomocnicy Holokaustu” – Litwini, Łotysze, Estończycy, Chorwaci, Ukraińcy. „Niemcy nigdy nie zabiliby sześciu milionów Żydów bez pomocy kilkuset tysięcy kolaborantów. (…) We wszystkich okupowanych krajach naziści znaleźli okrutnych i oddanych wolontariuszy” – podkreśla Zuroff.

Chorwacki obóz w Jasenovacu nie przypadkiem nazywany był „bałkańskim Auschwitz”. W trakcie II wojny światowej sprzymierzeni z Hitlerem chorwaccy faszyści wymordowali tu co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Serbów i Żydów. Dinko Šakić, komendant obozu, po wojnie schronił się w Argentynie. Czuł się na tyle pewnie, że w 1998 roku przyjął ludzi Zuroffa, którzy podawali się za dziennikarzy. „Prawdziwym problemem było to, że nie pozwolono nam dokończyć roboty” – mówił bez cienia skruchy. Wkrótce Argentyńczycy wydali go Chorwatom. Rok później sąd w Zagrzebiu skazał Šakicia na 20 lat więzienia. Zbrodniarz nigdy nie wyszedł na wolność. Zmarł dwa lata temu.

newsweek.pl