ylko
raz w życiu rozmawiałem ze
zbrodniarzem hitlerowskim. Zrobił
na mnie jak najlepsze wrażenie.
Mówiący po polsku emigrant Światomir
Fostun był ukraińskim politologiem,
znawcą literatury i działaczem społecznym
w Londynie. W luksusowej willi ukraińskiego
stowarzyszenia w prestiżowej dzielnicy
Notting Hill przywitał mnie zadbany, kulturalny
starszy pan. Fostun przez pół wieku
najspokojniej w świecie mieszkał w dzielnicy
Wimbledon. Kierował związkiem kilku tysięcy
byłych żołnierzy ukraińskiej dywizji SS
Galizien, których w 1946 r. Brytyjczycy przyjęli
bez solidnego sprawdzenia ich wojennych
losów. Wśród nich był Fostun.
Dopiero odkryte w 2003 r. wojenne archiwa
ukazały mroczną przeszłość mojego
rozmówcy: według księgi rozkazów
swojej jednostki brał udział w pacyfikacji
getta w Warszawie i Białymstoku. A potem
„służył” w obozach. – Wojna była skomplikowana.
To tak trudno dziś zrozumieć młodym
ludziom. No, ale my jesteśmy obaj Słowianie
– zagadywał do mnie ciepło starszy dżentelmen.
Rozmowa okazała się momentami bardzo
szczera i została (za jego zgodą) w całości
nagrana dla BBC. W 2004 r., kilkanaście miesięcy
po rozpoczęciu przez wywiad brytyjski
MI5 śledztwa (w którym taśmy z naszej rozmowy
stanowiły jeden z dowodów), 80-letni
Fostun zginął w wypadku samochodowym
na Ukrainie. Tajemnicę swoich domniemanych
zbrodni wojennych zabrał do grobu.
zbrodniarze wciąż żyją spokojnie w różnych
zakątkach świata, choć nie brakuje dowodów
ich zbrodni. Oto próbka z ostatnich
miesięcy: John Demjaniuk, strażnik z Sobiboru,
który zaprowadził 29 tys. Żydów do
komór gazowych; odnalezieni przez prokuratorów
IPN w Niemczech trzej żołnierze
z jednostki SS Oskara Dirlewangera,
mordującej bagnetami dzieci na powstańczej
Woli; nieuchwytny od lat, być może już
nieżyjący, doktor Aribert Heim, który zabijał
tysiące więźniów obozu Mauthausen zastrzykami
z benzyny w serce. Sadystyczni
mordercy Trzeciej Rzeszy zaskakująco łatwo
dożywają sędziwego wieku.
– To chyba dlatego, że nigdy nie przejmują
się swoimi ofiarami. Ścigam ich już
40 lat i nie pamiętam wśród nich nawet
jednego okazującego wyrzuty sumienia
– mówi „Newsweekowi” słynny francuski
łowca nazistów Serge Klarsfeld. W 1973 r.,
w proteście przeciwko długoletniej bierności
władz RFN, Klarsfleld pojechał do Kolonii
i na ulicy przyłożył pistolet do czoła Kurtowi
Lischce, szefowi gestapo w okupowanej
Francji. Esesman odpowiadał za śmierć
80 tysięcy Żydów z całej Francji. Happening
odbił się echem w całej Europie. I w końcu
przyniósł sukces. Dziesięć lat później
Lischka został skazany i zmarł w więzieniu.
– Byliśmy gotowi go porwać, a nawet
zamordować, choć to byłaby już desperacja.
Pokazaliśmy władzom RFN, że mają alternatywę:
egzekwowanie prawa albo samosądy
na byłych nazistach – wspomina Klarsfeld.
Wcześniej bezkompromisowo wykazywał
Francuzom ich kolaborację w eksterminacji
Żydów (których często odprawiała do
obozu policja we francuskich mundurach).
Dziś Serge Klarsfeld wraz z zaangażowaną
w kampanię żoną Beate są już łowcami
nazistów na emeryturze: prawie wszyscy
zbrodniarze we Francji zmarli. Także kilkudziesięciu
tych, których udało się skazać
dzięki Klarsfeldom, m.in. „rzeźnik z Lyonu”,
gestapowiec Klaus Barbie, i francuscy
kolaboranci organizujący wywózki Żydów
– Maurice Papon i Paul Touvier. Po paryskim
apartamencie Klarsfelda zasłanym
książkami o Holokauście chodzą leniwie
koty. – Naziści też lubią zwierzęta i kochają
swe rodziny. Ale nie wolno się kierować
litością i pobłażać zbrodniarzom. Tyle że teraz
nadchodzi absolutnie ostatni etap naszej
działalności – mówi Klarsfeld.
Ten etap jest z konieczności próbą nadrobienia
bezczynności większości państw
– także Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii
– szczególnie od połowy lat 50. i przez następne
dwie dekady. Władze wielkich zachodnich
demokracji nader opieszale ścigały nazistów.
Do akcji wkroczyli więc społeczni tropiciele
zbrodniarzy. Symbolem tego ruchu był Szymon
Wiesenthal, który założył Żydowskie
Centrum Dokumentacji w Linzu. To w sporej
mierze dzięki jego pracy i zbieranej latami
dokumentacji agentom Mossadu udało się
wytropić i schwytać w Argentynie architekta
Holokaustu Adolfa Eichmanna (skazany
na śmierć i powieszony w Izraelu w 1962 r.).
Eichmann był jednym z ponad tysiąca zbrodniarzy
wytropionych przez Wiesenthala.
Dziś, na ostatnim etapie ścigania zbrodni
nazizmu, najbardziej aktywny jest następca
Wiesenthala działający w Jerozolimie. Emanuje
z niego energia i przekonanie: kara
może być różna, ale nikt nie powinien jej
uniknąć. – Codziennie modlę się za zdrowie
nazistów, ale tylko tych, których mogę
postawić przed sądem – lubi powtarzać
60-letni Efraim Zuroff, szef izraelskiego
Centrum Szymona Wiesenthala. Jego
biuro wypełniają akta tysiąca schwytanych
zbrodniarzy. I kilkaset teczek tych nadal poszukiwanych.
Energiczny Zuroff umieszcza
w gazetach ogłoszenia o nagrodach (zwykle
co najmniej 10 tys. euro), zbiera donosy
i przesłuchuje świadków. Jest, jak sam
twierdzi, ostatnim społecznym łowcą nazistów
z organizacji pozarządowych.
– Łowcą jestem w cudzysłowie, bo detektywem
bywam tylko czasem. Zwykle
dobrze wiemy, gdzie mieszka podejrzany
o zbrodnie. 90 proc. pracy to polityczny
lobbing prowadzący do ekstradycji – mówi
Zuroff w rozmowie z „Newsweekiem”. Dobrze
wie, że musi się śpieszyć. Najmłodszy
na jego liście poszukiwanych, tłumacz
gestapo, Białorusin Michaił Gorszkow,
oskarżony o pomoc w masowych mordach
Żydów w Estonii, ma 85 lat. Gorszkow
długo skutecznie bronił się przed ekstradycją
z USA, a obecnie przebywa w Estonii,
oczekując na proces.
W USA pozostaje nadal o trzy lata starszy
od Gorszkowa John Demjaniuk, podobnie
jak Fostun absolwent kursu dla strażników
obozów koncentracyjnych w Trawnikach
koło Lublina. Według niemieckiej
prokuratury zaprowadził tysiące Żydów do
komór gazowych w Sobiborze. Dwa tygodnie
temu prawnicy Demjaniuka w ostatniej
chwili ustrzegli od ekstradycji swojego
klienta.Przekonali sędziego, że podróż samolotem
89-letniego Demjaniuka na proces
w Niemczech byłaby równoznaczna
z torturą. – To już kompletna kpina ze sprawiedliwości.
Syndrom litości pod nieco pomylonym
adresem: kata, a nie jego ofiar
– mówi Zuroff. Ale liczy, że wkrótce Demjaniuk
i tak stanie przed sądem w Niemczech.
– Zapewnią mu tam szpital, by nie umarł
przed procesem – dodaje.
W USA działa prężna organizacja rządowa
zajmująca się ściganiem nazistów – Biuro
Specjalnych Dochodzeń (OSI). Jego szef
Eli Rosenbaum cierpliwie konfrontuje z rejestrami
mieszkańców USA listę tysięcy podejrzanych
o zbrodnie, którzy przyjechali
z Niemiec i Europy Wschodniej. – Żeby to
wszystko sprawdzić, potrzeba stu lat. A zegar
biologiczny nieubłaganie tyka – mówi Rosenbaum.
Tymczasem adwokaci oskarżonych
wciąż wykorzystują kruczki prawne.
Ostatni sukces Rosenbauma to ekstradycja
w marcu z USA do Austrii Josiasa
Kumpfa, który przyznaje się do pomocy
w zamordowaniu w obozie w Trawnikach
ośmiu tysięcy Żydów. W Wiedniu
szybko uznano jednak, że Kumpf nie może
odpowiadać za zbrodnie ze względu na
przedawnienie, a poza tym popełnił zarzucane
mu czyny w wieku poniżej 20 lat.
Po pierwszym okresie specjalnych powojennych
trybunałów (wówczas zapadły tysiące
wyroków) Austriacy przez ostatnie
30 lat zachowali czyste konto: nie skazali
ani jednego zbrodniarza, mimo że w czasie
II wojny światowej – według danych Centrum
Wiesenthala – byli odpowiedzialni za
śmierć trzech milionów Żydów (ich kraj był
częścią III Rzeszy). – Kumpf zmienił tylko
dietę. Jest wolnym człowiekiem i pewnie zajada
się w Wiedniu sznyclami i strudlami.
Ale jednak poniósł jakąś karę: został zmuszony
do wyjazdu z USA i oderwania od rodziny.
Lepsze to niż nic – mówi Zuroff.
Wielu krytyków polowania na nazistów
uważa, że pora już przestać ścigać zgrzybiałych
starców: koszty takich mało skutecznych
dochodzeń są ogromne i lepiej te
pieniądze przeznaczyć na pomoc ofiarom
Holokaustu albo spisywanie ich wspomnień.
A poza tym osadzanie w więzieniach
starców jest niehumanitarne. Efraim
Zuroff słysząc takie argumenty, zaczyna kipieć.
– Nie może być limitu wieku. Kiedy przyjdzie
do mnie syn zamordowanego
i wskaże mi zabójcę, to co mam mu powiedzieć,
że sklepik został już zamknięty? – pyta
Zuroff. To pytanie retoryczne. Tym bardziej
że powinniśmy nadrobić bierność z przeszłości.
Większość zbrodniarzy wygodnie dożywała
starości w domkach z ogródkami, kiedy
przez 40 lat zimnowojenne poparcie Zachodu
dla RFN i zamknięte sowieckie archiwa
na Wschodzie utrudniały ściganie tysięcy
morderców zaangażowanych w Holokaust.
Wielu z nich wcale nie musiało uciekać
do Ameryki Łacińskiej. Po wojnie po prostu
zdjęli mundury i przeszli do służby nowym
Niemcom. Większość nawet nie zmieniła
nazwisk. W latach 50. i 60. niemiecki
sędzia i prokurator Fritz Bauer obliczał,
że w zagładzie Żydów wzięło bezpośredni
udział ok. 100 tys. Niemców. Inne szacunki
mówiły nawet o 300 tysiącach. Po wojnie
zarzut popełnienia zbrodni postawiono
zaledwie pięciu tysiącom.
– Brakowało woli politycznej. Około roku
1953 procesy nazistów ustały. Zachód potrzebował
silnych Niemiec, a nie rozliczeń
– wyjaśnia Jean-Marc Dreyfus, wykładowca
historii Holokaustu na uniwersytecie
w Manchesterze. Wśród katów z obozów
zagłady nie brakło Ukraińców, Łotyszy, Litwinów
czy Chorwatów. Tyle że wspomagający
Niemców w Holokauście zbrodniarze
z Europy Środkowo-Wschodniej emigro USA, Kanady czy Australii jako uciekinierzy
przed komunistycznymi prześladowaniami.
– Kontrole w krajach anglosaskich
były iluzoryczne na skutek biurokratycznej
apatii i głupoty – mówi Zuroff. – Jeden
ze zbrodniarzy wydalonych z USA, Wielkiej
Brytanii i Kanady znalazł pracę w Australii
w służbach imigracyjnych!
– Przez dziesięciolecia władze brytyjskie
przymykały oczy na wojenną przeszłość żołnierzy
z SS Galizien – potwierdza autor monografii
na ten temat, historyk Holokaustu,
prof. David Cesarani. Faktem jest, że wielu
z ukraińskich oficerów SS Galizien przerzucono
w latach 50. na Ukrainę jako agentów
CIA i MI6. Z dokumentów odtajnianych
przez CIA w ostatnich latach wynika, że
w siatkach wywiadowczych budowanych
przez Amerykanów (także w Niemczech,
na wypadek inwazji) znalazły zatrudnienie
dziesiątki byłych hitlerowskich zbrodniarzy.
Był wśród nich, choć krótko, Alois Brunner,
numer jeden na liście Centrum Wiesenthala, dowódca paryskiego ośrodka
wywozu Żydów z Francji. Brunner – dziś
miałby 97 lat – zapewne dawno umarł w Syrii,
dokąd ostatecznie zbiegł i gdzie przez
lata był ekspertem od tortur chronionym
przez reżim przed ekstradycją (w tym czasie
w dwóch nieudanych zamachach Mossadu
przeprowadzonych za pomocą listów-
-pułapek stracił trzy palce i oko).
Podobnie niechętne ściganiu zbrodniarzy
pozostają do dziś niektóre państwa
bałtyckie. – Polacy nie współuczestniczyli
w Holokauście. Inaczej na Łotwie. Tam jestem
tak znienawidzony, że grożono mi już
śmiercią – mówi Efraim Zuroff z Centrum
Wiesenthala (państwo Klarsfeld przeżyli
dwie próby zamachów).
Wysiłki łowców nazistów – społecznych,
jak Zuroff i oficjalnych, jak Eli Rosenbaum
– przynoszą konkretne skutki. Tylko w ciągu
ostatnich ośmiu lat w rezultacie 608 dochodzeń
zapadło 76 wyroków skazujących.
I nie chodziło tu o zemstę, lecz o sprawiedliwość
i przestrogę. Jak to trafnie ujął
w rozmowie z BBC Bernd Koschland, jeden
z żydowskich uchodźców w Wielkiej Brytanii,
którego rodzice zginęli w obozach w Izbicy
i Rydze: wyłapanie ostatnich nazistów
to ważna lekcja pokazująca współczesnym
zbrodniarzom z Bałkanów, Rwandy czy Sudanu,
że i oni nie pozostaną bezkarni.
|