May 3,2009
Newsweek Poland
Modlitwa za nazistów
MAREK RYBARCZYK

ylko raz w życiu rozmawiałem ze zbrodniarzem hitlerowskim. Zrobił na mnie jak najlepsze wrażenie.

Mówiący po polsku emigrant Światomir Fostun był ukraińskim politologiem, znawcą literatury i działaczem społecznym w Londynie. W luksusowej willi ukraińskiego stowarzyszenia w prestiżowej dzielnicy Notting Hill przywitał mnie zadbany, kulturalny starszy pan. Fostun przez pół wieku najspokojniej w świecie mieszkał w dzielnicy Wimbledon. Kierował związkiem kilku tysięcy byłych żołnierzy ukraińskiej dywizji SS Galizien, których w 1946 r. Brytyjczycy przyjęli bez solidnego sprawdzenia ich wojennych losów. Wśród nich był Fostun.

Dopiero odkryte w 2003 r. wojenne archiwa ukazały mroczną przeszłość mojego rozmówcy: według księgi rozkazów swojej jednostki brał udział w pacyfikacji getta w Warszawie i Białymstoku. A potem „służył” w obozach. – Wojna była skomplikowana.

To tak trudno dziś zrozumieć młodym ludziom. No, ale my jesteśmy obaj Słowianie – zagadywał do mnie ciepło starszy dżentelmen.

Rozmowa okazała się momentami bardzo szczera i została (za jego zgodą) w całości nagrana dla BBC. W 2004 r., kilkanaście miesięcy po rozpoczęciu przez wywiad brytyjski MI5 śledztwa (w którym taśmy z naszej rozmowy stanowiły jeden z dowodów), 80-letni Fostun zginął w wypadku samochodowym na Ukrainie. Tajemnicę swoich domniemanych zbrodni wojennych zabrał do grobu.

zbrodniarze wciąż żyją spokojnie w różnych zakątkach świata, choć nie brakuje dowodów ich zbrodni. Oto próbka z ostatnich miesięcy: John Demjaniuk, strażnik z Sobiboru, który zaprowadził 29 tys. Żydów do komór gazowych; odnalezieni przez prokuratorów IPN w Niemczech trzej żołnierze z jednostki SS Oskara Dirlewangera, mordującej bagnetami dzieci na powstańczej Woli; nieuchwytny od lat, być może już nieżyjący, doktor Aribert Heim, który zabijał tysiące więźniów obozu Mauthausen zastrzykami z benzyny w serce. Sadystyczni mordercy Trzeciej Rzeszy zaskakująco łatwo dożywają sędziwego wieku.

– To chyba dlatego, że nigdy nie przejmują się swoimi ofiarami. Ścigam ich już 40 lat i nie pamiętam wśród nich nawet jednego okazującego wyrzuty sumienia – mówi „Newsweekowi” słynny francuski łowca nazistów Serge Klarsfeld. W 1973 r., w proteście przeciwko długoletniej bierności władz RFN, Klarsfleld pojechał do Kolonii i na ulicy przyłożył pistolet do czoła Kurtowi Lischce, szefowi gestapo w okupowanej Francji. Esesman odpowiadał za śmierć 80 tysięcy Żydów z całej Francji. Happening odbił się echem w całej Europie. I w końcu przyniósł sukces. Dziesięć lat później Lischka został skazany i zmarł w więzieniu.

– Byliśmy gotowi go porwać, a nawet zamordować, choć to byłaby już desperacja.

Pokazaliśmy władzom RFN, że mają alternatywę: egzekwowanie prawa albo samosądy na byłych nazistach – wspomina Klarsfeld.

Wcześniej bezkompromisowo wykazywał Francuzom ich kolaborację w eksterminacji Żydów (których często odprawiała do obozu policja we francuskich mundurach).

Dziś Serge Klarsfeld wraz z zaangażowaną w kampanię żoną Beate są już łowcami nazistów na emeryturze: prawie wszyscy zbrodniarze we Francji zmarli. Także kilkudziesięciu tych, których udało się skazać dzięki Klarsfeldom, m.in. „rzeźnik z Lyonu”, gestapowiec Klaus Barbie, i francuscy kolaboranci organizujący wywózki Żydów – Maurice Papon i Paul Touvier. Po paryskim apartamencie Klarsfelda zasłanym książkami o Holokauście chodzą leniwie koty. – Naziści też lubią zwierzęta i kochają swe rodziny. Ale nie wolno się kierować litością i pobłażać zbrodniarzom. Tyle że teraz nadchodzi absolutnie ostatni etap naszej działalności – mówi Klarsfeld.

Ten etap jest z konieczności próbą nadrobienia bezczynności większości państw – także Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii – szczególnie od połowy lat 50. i przez następne dwie dekady. Władze wielkich zachodnich demokracji nader opieszale ścigały nazistów.

Do akcji wkroczyli więc społeczni tropiciele zbrodniarzy. Symbolem tego ruchu był Szymon Wiesenthal, który założył Żydowskie Centrum Dokumentacji w Linzu. To w sporej mierze dzięki jego pracy i zbieranej latami dokumentacji agentom Mossadu udało się wytropić i schwytać w Argentynie architekta Holokaustu Adolfa Eichmanna (skazany na śmierć i powieszony w Izraelu w 1962 r.).

Eichmann był jednym z ponad tysiąca zbrodniarzy wytropionych przez Wiesenthala.

Dziś, na ostatnim etapie ścigania zbrodni nazizmu, najbardziej aktywny jest następca Wiesenthala działający w Jerozolimie. Emanuje z niego energia i przekonanie: kara może być różna, ale nikt nie powinien jej uniknąć. – Codziennie modlę się za zdrowie nazistów, ale tylko tych, których mogę postawić przed sądem – lubi powtarzać 60-letni Efraim Zuroff, szef izraelskiego Centrum Szymona Wiesenthala. Jego biuro wypełniają akta tysiąca schwytanych zbrodniarzy. I kilkaset teczek tych nadal poszukiwanych.

Energiczny Zuroff umieszcza w gazetach ogłoszenia o nagrodach (zwykle co najmniej 10 tys. euro), zbiera donosy i przesłuchuje świadków. Jest, jak sam twierdzi, ostatnim społecznym łowcą nazistów z organizacji pozarządowych.

– Łowcą jestem w cudzysłowie, bo detektywem bywam tylko czasem. Zwykle dobrze wiemy, gdzie mieszka podejrzany o zbrodnie. 90 proc. pracy to polityczny lobbing prowadzący do ekstradycji – mówi Zuroff w rozmowie z „Newsweekiem”. Dobrze wie, że musi się śpieszyć. Najmłodszy na jego liście poszukiwanych, tłumacz gestapo, Białorusin Michaił Gorszkow, oskarżony o pomoc w masowych mordach Żydów w Estonii, ma 85 lat. Gorszkow długo skutecznie bronił się przed ekstradycją z USA, a obecnie przebywa w Estonii, oczekując na proces.

W USA pozostaje nadal o trzy lata starszy od Gorszkowa John Demjaniuk, podobnie jak Fostun absolwent kursu dla strażników obozów koncentracyjnych w Trawnikach koło Lublina. Według niemieckiej prokuratury zaprowadził tysiące Żydów do komór gazowych w Sobiborze. Dwa tygodnie temu prawnicy Demjaniuka w ostatniej chwili ustrzegli od ekstradycji swojego klienta.Przekonali sędziego, że podróż samolotem 89-letniego Demjaniuka na proces w Niemczech byłaby równoznaczna z torturą. – To już kompletna kpina ze sprawiedliwości.

Syndrom litości pod nieco pomylonym adresem: kata, a nie jego ofiar – mówi Zuroff. Ale liczy, że wkrótce Demjaniuk i tak stanie przed sądem w Niemczech.

– Zapewnią mu tam szpital, by nie umarł przed procesem – dodaje.

W USA działa prężna organizacja rządowa zajmująca się ściganiem nazistów – Biuro Specjalnych Dochodzeń (OSI). Jego szef Eli Rosenbaum cierpliwie konfrontuje z rejestrami mieszkańców USA listę tysięcy podejrzanych o zbrodnie, którzy przyjechali z Niemiec i Europy Wschodniej. – Żeby to wszystko sprawdzić, potrzeba stu lat. A zegar biologiczny nieubłaganie tyka – mówi Rosenbaum.

Tymczasem adwokaci oskarżonych wciąż wykorzystują kruczki prawne.

Ostatni sukces Rosenbauma to ekstradycja w marcu z USA do Austrii Josiasa Kumpfa, który przyznaje się do pomocy w zamordowaniu w obozie w Trawnikach ośmiu tysięcy Żydów. W Wiedniu szybko uznano jednak, że Kumpf nie może odpowiadać za zbrodnie ze względu na przedawnienie, a poza tym popełnił zarzucane mu czyny w wieku poniżej 20 lat.

Po pierwszym okresie specjalnych powojennych trybunałów (wówczas zapadły tysiące wyroków) Austriacy przez ostatnie 30 lat zachowali czyste konto: nie skazali ani jednego zbrodniarza, mimo że w czasie II wojny światowej – według danych Centrum Wiesenthala – byli odpowiedzialni za śmierć trzech milionów Żydów (ich kraj był częścią III Rzeszy). – Kumpf zmienił tylko dietę. Jest wolnym człowiekiem i pewnie zajada się w Wiedniu sznyclami i strudlami.

Ale jednak poniósł jakąś karę: został zmuszony do wyjazdu z USA i oderwania od rodziny.

Lepsze to niż nic – mówi Zuroff.

Wielu krytyków polowania na nazistów uważa, że pora już przestać ścigać zgrzybiałych starców: koszty takich mało skutecznych dochodzeń są ogromne i lepiej te pieniądze przeznaczyć na pomoc ofiarom Holokaustu albo spisywanie ich wspomnień.

A poza tym osadzanie w więzieniach starców jest niehumanitarne. Efraim Zuroff słysząc takie argumenty, zaczyna kipieć.

– Nie może być limitu wieku. Kiedy przyjdzie do mnie syn zamordowanego i wskaże mi zabójcę, to co mam mu powiedzieć, że sklepik został już zamknięty? – pyta Zuroff. To pytanie retoryczne. Tym bardziej że powinniśmy nadrobić bierność z przeszłości.

Większość zbrodniarzy wygodnie dożywała starości w domkach z ogródkami, kiedy przez 40 lat zimnowojenne poparcie Zachodu dla RFN i zamknięte sowieckie archiwa na Wschodzie utrudniały ściganie tysięcy morderców zaangażowanych w Holokaust.

Wielu z nich wcale nie musiało uciekać do Ameryki Łacińskiej. Po wojnie po prostu zdjęli mundury i przeszli do służby nowym Niemcom. Większość nawet nie zmieniła nazwisk. W latach 50. i 60. niemiecki sędzia i prokurator Fritz Bauer obliczał, że w zagładzie Żydów wzięło bezpośredni udział ok. 100 tys. Niemców. Inne szacunki mówiły nawet o 300 tysiącach. Po wojnie zarzut popełnienia zbrodni postawiono zaledwie pięciu tysiącom.

– Brakowało woli politycznej. Około roku 1953 procesy nazistów ustały. Zachód potrzebował silnych Niemiec, a nie rozliczeń – wyjaśnia Jean-Marc Dreyfus, wykładowca historii Holokaustu na uniwersytecie w Manchesterze. Wśród katów z obozów zagłady nie brakło Ukraińców, Łotyszy, Litwinów czy Chorwatów. Tyle że wspomagający Niemców w Holokauście zbrodniarze z Europy Środkowo-Wschodniej emigro USA, Kanady czy Australii jako uciekinierzy przed komunistycznymi prześladowaniami.
– Kontrole w krajach anglosaskich były iluzoryczne na skutek biurokratycznej apatii i głupoty – mówi Zuroff. – Jeden ze zbrodniarzy wydalonych z USA, Wielkiej Brytanii i Kanady znalazł pracę w Australii w służbach imigracyjnych! – Przez dziesięciolecia władze brytyjskie przymykały oczy na wojenną przeszłość żołnierzy z SS Galizien – potwierdza autor monografii na ten temat, historyk Holokaustu, prof. David Cesarani. Faktem jest, że wielu z ukraińskich oficerów SS Galizien przerzucono w latach 50. na Ukrainę jako agentów CIA i MI6. Z dokumentów odtajnianych przez CIA w ostatnich latach wynika, że w siatkach wywiadowczych budowanych przez Amerykanów (także w Niemczech, na wypadek inwazji) znalazły zatrudnienie dziesiątki byłych hitlerowskich zbrodniarzy. Był wśród nich, choć krótko, Alois Brunner, numer jeden na liście Centrum Wiesenthala, dowódca paryskiego ośrodka wywozu Żydów z Francji. Brunner – dziś miałby 97 lat – zapewne dawno umarł w Syrii, dokąd ostatecznie zbiegł i gdzie przez lata był ekspertem od tortur chronionym przez reżim przed ekstradycją (w tym czasie w dwóch nieudanych zamachach Mossadu przeprowadzonych za pomocą listów- -pułapek stracił trzy palce i oko). Podobnie niechętne ściganiu zbrodniarzy pozostają do dziś niektóre państwa bałtyckie. – Polacy nie współuczestniczyli w Holokauście. Inaczej na Łotwie. Tam jestem tak znienawidzony, że grożono mi już śmiercią – mówi Efraim Zuroff z Centrum Wiesenthala (państwo Klarsfeld przeżyli dwie próby zamachów). Wysiłki łowców nazistów – społecznych, jak Zuroff i oficjalnych, jak Eli Rosenbaum – przynoszą konkretne skutki. Tylko w ciągu ostatnich ośmiu lat w rezultacie 608 dochodzeń zapadło 76 wyroków skazujących. I nie chodziło tu o zemstę, lecz o sprawiedliwość i przestrogę. Jak to trafnie ujął w rozmowie z BBC Bernd Koschland, jeden z żydowskich uchodźców w Wielkiej Brytanii, którego rodzice zginęli w obozach w Izbicy i Rydze: wyłapanie ostatnich nazistów to ważna lekcja pokazująca współczesnym zbrodniarzom z Bałkanów, Rwandy czy Sudanu, że i oni nie pozostaną bezkarni.