Jednostka,
w której służył Kalymon, była postrachem Polaków i Żydów
– Pamiętam ich doskonale. To nie byli ludzie, których chciałoby
się spotkać w ciemnej ulicy – mówi Kazimierz Żygulski, który
podczas wojny był członkiem lwowskiej Delegatury Rządu. Według
niego głównym zajęciem ukraińskich policjantów było terroryzowanie
polskich i żydowskich mieszkańców miasta.
– Formalnie mieli pilnować porządku, ale tak naprawdę byli to ukraińscy szowiniści.
Jednocześnie byli całkowicie kontrolowani przez Niemców. Na wyższych szczeblach
dowodzili nimi wyłącznie oficerowie niemieccy – opowiada Żygulski. Przy
pomocy Delegatury prowadził on specjalną zbiórkę funduszy przeznaczonych
na pomoc dla lwowiaków prześladowanych przez ukraińską policję.
Największym bestialstwem policjanci wykazywali się jednak wobec
Żydów. – Ludność żydowska była całkowicie wyjęta spod prawa. To rodziło
wielką pokusę dla ludzi, którzy mieli ją nadzorować. Dochodziło do grabieży
i zabójstw – mówi prof. Grzegorz Hryciuk, autor książki “Polacy we Lwowie
1939 – 1944: Życie codzienne”.
W całym dystrykcie Galicja Generalnego Gubernatorstwa ukraińska
policja pomocnicza liczyła około 3 tysięcy ludzi. W samym Lwowie było
500 – 800 funkcjonariuszy zgromadzonych w 11 komisariatach. John Kalymon
(wówczas Iwan Kalymun), którego chcieliby ściągnąć z USA prokuratorzy
IPN, służył w Komisariacie V, który później został przemianowany na Komisariat
VII.
Jego funkcjonariusze byli odpowiedzialni m.in. za konwojowanie
Żydów do pociągów, którymi wywożono ich do obozów. – Ci ludzie wykazywali
wielką gorliwość i chęć pomocy w dziele Holokaustu. To odróżniało ich
od polskich granatowych policjantów, wśród których takie postawy były
znacznie rzadsze – mówi prof. Hryciuk.
Co stało się z ukraińskimi policjantami? Gdy do Lwowa zaczęła
się zbliżać Armia Czerwona, jednostka wycofała się na Zachód. Wielu funkcjonariuszy
zrzucało mundury i uciekało na własną rękę. We Lwowie doszło wówczas do
serii mordów na polskich mężczyznach – policjanci potrzebowali papierów.
Część z nich została później wyłapana przez Sowietów, ale część znalazła
się na Zachodzie wśród milionów uchodźców z zajętej przez Stalina Europy
Wschodniej.
Status “displaced person” otrzymał właśnie Iwan Kalymun, były
polski obywatel, urodzony 88 lat temu w Komańczy w Bieszczadach. Pomogło
mu to w wyjeździe do USA, gdzie znalazł się w 1949 roku. Sześć lat później
zatrudnił się w fabryce Chryslera w Detroit, gdzie pracował do przejścia
na emeryturę. Obecnie mieszka w miejscowości Troy w posiadałości w stylu
amerykańskiego rancza.
O jego przeszłości Amerykanie dowiedzieli się pierwszy raz na
początku lat 90., po upadku Związku Sowieckiego, gdy otwarto część moskiewskich
archiwów. Sprawa nabrała tempa w 2007 roku, gdy sąd pozbawił go obywatelstwa.
Kalymon tłumaczył, że zataił przed urzędnikami imigracyjnymi służbę w
policji, bo bał się, że zostanie wydany Sowietom.
Zgodnie z amerykańskim prawem Kalymon nie może zostać osądzony
w USA za czyny popełnione w Polsce. Jeżeli uda się go sprowadzić i osądzić,
będzie to pierwszy taki przypadek od wielu lat. Podobna sprawa miała miejsce
w 2003 roku. IPN dopadł wówczas w Kostaryce innego byłego policjanta Bohdana
Kozija.
Miał on na koncie kilkanaście ofiar, między innymi zastrzelił
z zimną krwią trzyletnią Monikę Zinger. Gdy jednak doręczono mu pismo
dotyczące ekstradycji do Polski, dostał wylewu i wkrótce zmarł. Prokuratorzy
zajmujący się podobnymi sprawami podkreślają, że są one niezwykle trudne
ze względu na upływ czasu. A więc brak świadków, szczątkową dokumentację,
wreszcie zły stan zdrowia podejrzanych.
Przedwojenni mieszkańcy Lwowa podkreślają, że dzieje Polaków,
Ukraińców i Żydów w tym mieście to nie tylko historia wzajemnej wrogości.
– Przed wojną współżycie układało się harmonijnie. Miałem wielu kumpli
Ukraińców i Żydów. Bawiliśmy się razem, narodowość nie miała dla nas żadnego
znaczenia. Ja uczyłem się w szkole ukraińskiego, a Ukraińcy uczyli się
polskiego – mówi znany aktor i lwowiak Witold Pyrkosz. – To ta straszna
wojna wydobyła z ludzi to, co najgorsze – dodaje.
rp.pl
|