15.02.2013 20:00 wyborcza.pl
Słynny łowca nazistów oskarża Litwę
Agnieszka Filipiak
Najbardziej niebezpiecznym problemem nie są litewscy neonaziści, ale ciche przyzwolenie na propagowane przez nich hasła i obojętność społeczeństwa - ostrzegał w piątek w Wilnie Efraim Zuroff, dyrektor biura Centrum Szymona Wiesenthala. W sobotę ulicami Kowna przejdzie marsz pod hasłem "Litwa dla Litwinów", za miesiąc podobny pochód odbędzie się w Wilnie

95 lat temu, 16 lutego 1918 r., 20 członków Litewskiej Rady Państwowej (Taryby) podpisało akt niepodległości państwa litewskiego, obecnie świętowany jako symbol odrodzenia państwowości. W sobotę, kiedy w Wilnie prezydent Dalia Grybauskaite gościć będzie Bronisława Komorowskiego, ulicami Kowna przejdzie marsz głoszący hasła "Litwa dla Litwinów". 11 marca, z okazji odzyskania niepodległości w 1991 r., marsz przejdzie też ulicami Wilna.

-To niebezpieczna praktyka. Ci ludzie nazywają bohaterami osoby, które mordowały Żydów - przypominał Zuroff, jeden z ostatnich słynnych łowców nazistów. - Nie chodzi o to, że na Litwie jest najwięcej antysemitów. Tak, w Niemczech jest sporo neonazistowskich marszów, ale tam też zawsze na takie inicjatywy odpowiada się o wiele większą kontrmanifestacją. Na Litwie mało kto wychodzi naprzeciw.

Przemarsz nacjonalistów pierwszy raz odbył się w 2008 r. Wtedy też można było usłyszeć takie hasła jak "Piękna jest Litwa bez Rosjan", "Juden raus" czy "Weź pałkę i zatłucz te żydowskie dziecię". W późniejszym procesie sąd uznał je za niedopuszczalne i zakazał. Hasło "Litwa dla Litwinów!" sprzeciwu sądu nie wzbudziło.

Według zeszłorocznych badań 44 proc. Litwinów sądzi, że marsze nacjonalistów przynoszą Litwie hańbę, popiera je tylko 13,3 proc., aż 41 proc. nie ma zdania. Rok temu ulicami Kowna przeszło około tysiąca osób. Alternatywny pochód wsparło zaledwie 30 osób. - Rząd mówi "nie" osobom, które nawołują do nienawiści etnicznej - ostrzegł premier Algirdas Butkeviczius. - Hasło "Litwa dla Litwinów" sugeruje, że nie szanujemy obywateli innych narodowości.

-To cenne oświadczenie - przyznał Zuroff, ale jak dodał, nic nie zmienia. Władze Wilna nie zezwoliły w tym roku na przemarsz nacjonalistów w centrum stolicy, mogą maszerować mniej reprezentacyjnymi ulicami. To jednak za mało. - Litwa nie wydaje zezwoleń nie ze względu na głoszone przez organizatorów hasła, ale z obawy o swój wizerunek w Brukseli, a to tylko motywuje maszerujących - stwierdził Zuroff.

Przedwojenne Wilno nazywane było Jerozolimą Północy. W czasie niemieckiej okupacji w latach 1941-44 zginęło 95 proc. tutejszych Żydów - nie tylko z rąk nazistów, ale także ich litewskich pomocników. Społeczność żydowska od dawna zarzuca Litwie, że skala udziału Litwinów w Holocauście jest stale pomniejszana.

Wiele kontrowersji wzbudził w zeszłym roku pogrzeb Juozasa Ambrazevicziusa. Szczątki tego zmarłego w USA szefa poniemieckiego rządu sprowadzono w maju i uroczyście pochowano w Kownie. Ambrazeviczius stanął na czele rządu w 1941 r., po tym jak Niemcy zaatakowały ZSRR. Litwini wierzyli, że dzięki Hitlerowi powstanie znowu niepodległa Litwa (wcześniej siłą wchłonięta przez Związek Radziecki). Rząd działał niecałe półtora miesiąca, ale to właśnie w tym czasie paramilitarne litewskie oddziały wymordowały tysiące Żydów - "sowieckich kolaborantów", jak mówiono o nich wtedy. Sam Ambrazeviczius wydał m.in. dekret o powstaniu getta w Kownie.

To, czy Litwini mordujący Żydów zabijali sowieckich kolaborantów i czy mordujący Litwini byli nazistowskimi kolaborantami, dzieli Wilno i społeczność żydowską do dziś. Dopiero dwa lata Litwa zgodziła się na wypłaty odszkodowań o wartości blisko 150 mln zł organizacjom żydowskim za mienie przejęte przez niemieckich i radzieckich okupantów w trakcie i po II wojnie światowej. Wypłaty rozpoczną się w tym roku.

Oliwy do ognia dolewają litewskie sądy. Choć od 2008 r. na Litwie obowiązuje zakaz stosowania symboli nazistowskich i sowieckich, to, jak się okazało rok temu, prawo to nie obejmuje swastyki.

Sąd w Kłajpedzie orzekł bowiem, że swastyka jest częścią historycznego dziedzictwa Litwy. Jego zdaniem uczestnicy pochodu 16 lutego 2010 r. nie propagowali symboliki faszystowskiej, tylko przedstawiali znak wygrawerowany na pierścieniu pochodzącym z XIII w. 

wyborcza.pl