Nawet 10 tysięcy dolarów nagrody
z Centrum Szymona Wiesenthala okazuje się za mało, by wydać
kolaboranta, który na Litwie uczestniczył w mordowaniu Żydów.
Starszy pan z falującymi, siwymi włosami jest nieco zmieszany.
Nie wie, jak odpowiadać na moje pytania. Co wydarzyło się
63 lata temu w pewnym litewskim lesie? Czy doszło do pogromu
Żydów? - To kłamstwo - mówi. On do nikogo nie strzelał. Twierdzi,
że w lecie 1941 r. na tym obszarze Żydów nie było. Przyznaje
jednak, że wówczas w jego kraju wymordowano 93 proc. przedstawicieli
tej społeczności.
Mój rozmówca nazywa się Alfonsas Zaldokas i ma 82 lata -
o 16 więcej niż średnia życia mężczyzny na Litwie. Narzeka,
że nie może jeść ani spać. Nie, nie z powodu wieku. To wszystko
przez oskarżenia. W ubiegłym miesiącu był przesłuchiwany
przez śledczych opierających się na doniesieniu, według którego
Zaldokas dawno temu mógł być członkiem nazistowskiego szwadronu
śmierci. - Nie rozumiem, co się dzieje - mówi staruszek,
który przez lata wiódł spokojny żywot w rodzinnym Kownie.
Odpowiedź przynosi operacja "Ostatnia
szansa", program zainicjowany dwa lata temu przez ścigające nazistów Centrum Szymona
Wiesenthala, które dziś mieści się w Los Angeles. Jak wskazuje
sama nazwa, inicjatywa ma na celu wytropienie ostatnich żyjących
mieszkańców Europy Wschodniej, którzy pomagali w mordowaniu
Żydów podczas II wojny światowej. Biorąc pod uwagę ich zaawansowany
wiek, czas jest tu kluczowym czynnikiem. By zachęcić ludzi
do zeznań, centrum oferuje nagrodę - 10 tys. dolarów ufundowane
przez bogatego biznesmena z Miami. Na razie nikt nie dostał
tych pieniędzy. Jednak gazetowe ogłoszenia i gorące linie
telefoniczne zaowocowały 271 doniesieniami. Wszczęto już
kilkadziesiąt śledztw.
Tropiciele z Los Angeles mają świadomość, że w krajach komunistycznych
propaganda spychała problem Żydów na plan dalszy, koncentrując
się na losach zabijanych przez hitlerowców komunistów. Po
upadku reżimu nowo powstałe państwa skupiały się z kolei
na własnych ofiarach, poniesionych z rąk Rosjan. W efekcie
o Żydach zapominano.
To dlatego Efraim Zuroff, szef operacji "Ostatnia
szansa", podróżuje po Europie Środkowej, by odkłamać historię. Namawia ludzi do składania
zeznań. "Mordercy żyją wśród nas"- głosi hasło kampanii, którą prowadzi. Ale przez cały czas zasypywany jest antysemickimi
e-mailami i telefonami. - Ludzie nie rozumieją naszych intencji
- tłumaczy. - A nam zależy na prawdzie.
Na Łotwie, gdzie hitlerowcy i miejscowi kolaboranci zamordowali
około 60 tys. Żydów, Zuroff przekazał 41 nazwisk łotewskich
podejrzanych prokuratorowi generalnemu. Jego urząd twierdzi,
że toczy się 10 śledztw. Jedno z tych nazwisk wskazała Larisa
Grekowa z miejscowości Bauska, która opisała, jak pewien
śledczy przyszedł do niej i namawiał, by wycofała swoje zeznania. "Pytał
mnie, dlaczego to jest dla mnie takie ważne, skoro nie jestem
Żydówką. Czy nie rozumie pani - mówił - że taka postawa szkodzi
naszemu rządowi?".
To podejście wskazuje, jakie problemy napotykają ludzie ścigający
nazistów. Kraje nadbałtyckie - Litwa, Łotwa i Estonia - wstąpiły
właśnie do NATO, a 1 maja staną się członkami Unii Europejskiej.
Ze wszystkich sił starają się zasłużyć na miano "prawdziwych" Europejczyków.
Równie silna jest przy tym niechęć do nadmiernego zagłębiania
się w przeszłość. - Większość ludzi mało obchodzi, co się
wtedy stało - mówi Valentinas Brandisauskas z Litewskiego
Centrum Badań nad Ludobójstwem. Dodaje, że stosunkowo niewielka
liczba Litwinów brała udział w tej zbrodni. - Może dwa, może
cztery, a może sześć tysięcy osób, z czego większość już
nie żyje.
Operacja "Ostatnia
szansa" rozpoczęła się w państwach nadbałtyckich, objęła Polskę, Austrię i Rumunię,
a latem tego roku zakończy się w Niemczech. Alfonsas Zaldokas
zaangażował się natomiast we własne badania. Jako prezes
Związku Partyzantów Czerwca 1941 r., organizacji reprezentującej
Litwinów, którzy walczyli z Armią Czerwoną, pomaga weteranom
w zebraniu dokumentów potrzebnych do uzyskania renty rządowej.
I jak ci, którzy go oskarżają, ma poczucie, że sprawa jest
pilna. - Nie zostało wiele czasu - mówi. - Ci ludzie odchodzą.
Podobnie myślą działacze z Centrum Szymona Wiesenthala.
URL: http://newsweek.redakcja.pl/archiwum/artykul.asp?Artykul=9587&Strona=1
|