IPN zwróci
się do prokuratur w Austrii i Niemczech o pomoc prawną
w sprawie Erny Wallisch. To była strażniczka obozu koncentracyjnego
na Majdanku. Mieszka w Wiedniu.
W połowie grudnia prokuratorzy lubelskiego IPN zwrócili
się do badaczy z Państwowego Muzeum na Majdanku z zapytaniem
o dokumenty i relacje dotyczące jednej z nadzorczyń obozu.
Chodzi o Ernę Pfannenstiel-Wallisch. Córka urzędnika
pocztowego z Turyngii, urodzona w lutym 1922 r., na Majdanku
służyła od października 1942 r. do styczna 1944 r. Tuż
po wojnie wyjechała do Wiednia. Ma obywatelstwo tego
kraju.
Opinia publiczna na Zachodzie usłyszała o niej na początku ubiegłego roku za
sprawą Centrum Szymona Wiesenthala. Ścigając nazistowskich
zbrodniarzy i ich pomocników, prowadzi ono akcję "Ostatnia szansa". Za informacje o ukrywających się oferuje pieniądze. W lutym 2006 r. Efraim
Zuroff, szef jerozolimskiego biura Centrum, zaapelował
do polskiego rządu o podjęcie działań zmierzających
do podjęcia starań o ekstradycję i osądzenie Erny Wallisch.
Zdaniem władz austriackich zarzuty, które można jej
ewentualnie postawić, uległy już przedawnieniu. Zuroff
podkreślił, że według zeznań polskich więźniów esesmanka
zachowywała się w sposób sadystyczny, miała też brać
udział w selekcjach więźniów do komór gazowych. Sprawą
zainteresował się IPN, trafiła do Lublina, gdzie toczy
się śledztwo w sprawie zbrodni popełnionych na Majdanku.
Jednak z ewentualną ekstradycją,
jak i skazaniem Erny Wallisch może być problem. Śledczy
przekazali do muzeum listę czterech polskich więźniarek,
w których relacjach mogły znaleźć się fragmenty obciążające
esesmankę. Archiwiści zauważyli, że tylko w jednym
przypadku u Jadwigi Landowskiej pojawią się wątki,
które mogłyby odnosić do austriaczki: "W Dusseldorfie [tam w latach 1975-1981 toczył się największy proces załogi Majdanka
- red.] nie było wśród oskarżonych ss-manki potwora,
która będąc w "stanie błogosławionym" szalała, biła nas. Zastępowała "Słomę", ss-mankę szwalni, która często nie zauważała naszych kradzieży dla "sióstr i dla mężczyzn". (...) "Ta w ciąży biła leżącego na deskach młodego chłopca czymś twardszym niż pejcz,
z którym się nie rozstawała, bo z głowy lała się krew
i już nie dawał znaku życia, reakcji na razy. Spocona,
zziajana twarz bestii, nie do zapomnienia". Podczas służby na Majdanku Erna Wallisch zaszła w ciążę z jednym z esesmanów.
Jak twierdziła po wojnie, z tego powodu nie była w
stanie dalej wypełniać swoich obowiązków i w styczniu
1944 r. opuściła obóz.
Tomasz Kranz, szef działu
naukowego muzeum podkreśla: - Proces w Dusseldorfie
pokazał, że aby kogoś skazać, potrzebne są bardzo precyzyjne
zeznania świadków. A często było tak, że więźniowie
nie znali nazwisk swoich oprawców. Funkcjonowali oni
pod przezwiskami. Gdyby Wallisch wyróżniała się okrucieństwem,
sądzę, że więźniarki zapamiętałyby ją podobnie jak
Hermine Braunsteiner - zwaną "Kobyłą", czy Hildegard Lächert "Krwawą Brygidę". Oczywiście zarzut, że nadzorczyni uczestniczyła w selekcjach do komór gazowych
nawet jako obstawa, obciąża ją w sposób bardzo poważny.
Na tej podstawie można ją osądzić moralnie, ale czy
to wystarczy, by ją skazać - nie mam pewności.
Erna Wallisch była przesłuchiwana
przez niemieckich prokuratorów w charakterze świadka
w 1965 r. podczas przygotowania do procesu w Dusseldorfie.
Śledczy rozmawiali też z setkami więźniów. Otrzymali
również materiały od polskich prokuratorów.
- Wówczas Ernie Wallich
nie postawiono żadnych zarzutów. Skoro teraz IPN wraca
do tej sprawy, może to oznaczać, że ma np. nowe relacje
- uważa Kranz.
Agata Fijuth, rzeczniczka
lubelskiego IPN, mówi jedynie: - Ten wątek został rozpoczęty
po informacjach ze strony izraelskiej. Mówią one o
relacjach imiennie obciążających Ernę Wallich. Liczymy,
że uda nam się do nich dotrzeć. Przygotowujemy też
wniosek o pomoc prawną do Niemiec i Austrii. Chcemy
m.in., by ponownie przesłuchano byłą esesmankę. Na
razie nie potrafię podać terminu, kiedy to nastąpi.
Erna Wallisch
W maju 1941 r. na ochotnika
zgłosiła się do służby w obozie koncentracyjnym. Wcześniej
przez rok była służącą w Berlinie. Zanim została skierowana
na Majdanek, gdzie pilnowała więźniarek z komanda,
które zajmowało się pracą w ogrodach warzywnych leżących
na terenie obecnej dzielnicy Kośminek, służyła w Ravensbruck.
W Lublinie związała się Georgiem Wallischem, jednym
z esesmanów z załogi wartowniczej. W październiku 1943
hitlerowiec został aresztowany przez gestapo za udział
w przywłaszczaniu kosztowności przywożonych do obozu
przez żydowskich więźniów. Śledztwo prowadzone przez
sędziego SS Konrada Morgena objęło też grupę wyższych
oficerów. W jego efekcie skazany i rozstrzelany został
pierwszy komendant obozu na Majdanku Karl Otto Koch.
Georg Wallisch w 1944 został wywieziony do Weimaru,
gdzie sąd SS skazał go na trzy lata więzienia. Wcześniej,
w marcu tego roku, w Lublinie ożenił się z Erną. Przyczyny
opuszczenia przez nią Majdanka nie są do końca jasne.
W jej teczce personalnej zachowały się raporty, w których przełożeni charakteryzowali ją jako osobę krnąbrną i pyskatą. Wiadomo, że
chciano przenieść ją do służby w Auschwitz. Jeden z
raportów pochodzący z 19 kwietnia 1944 r. napisał Anton
Thumann, kierownik więźniarskiej części obozu, jeden
z największych zbrodniarzy z Majdanka. Opisuje w nim
incydent, do którego doszło podczas kąpieli więźniarek
w łaźni. Podczas niej Wallich miała "w bardzo wulgarny sposób" skomentować rozkaz o wymarszu do pracy jej komanda. "Poczułem się w obowiązku dać jej reprymendę - informuje Thumann. - Kiedy nie
dała mi dojść do słowa, dałem rozkaz, by opuściła łaźnię
i udała się do swojej kwatery. Trzeba jeszcze stwierdzić,
że nadzorczyni (...) już raz zwróciła się do mnie w
tak bezczelnym tonie, mówiąc, że może robić to, co
chce". Thumann skarżył się również, iż wieczorem nadzorczyni skomentowała cały incydent
słowami: "Mogą mnie pocałować w dupę". miasta.gazeta.pl
|